Zbrodnie Salomona Morela
Na tle całokształtu zbrodni ubeckich wyraźnie wyodrębnia się jeden zmasowany typ zbrodni – zbrodnie Salomona (Szlomo) Morela i podległych mu żydowskich ubeków w obozie w Świętochłowicach w 1945 roku. Głównym ich demaskatorem stał się jakże uczciwy i dociekliwy żydowski dziennikarz z USA John Sack. Owocem jego gruntownych, trwających szereg lat, iście detektywistycznych badań w Polsce, Niemczech USA i Izraelu, rozmów z dziesiątkami świadków zbrodni Morela i jego kompanów stała się książka „Oko za oko. Przemilczana historia Żydów, którzy w 1945 r. mścili się na Niemcach” (polski przekład Gliwice 1995 r.). Sack stwierdził, że do podobnych jak w Świętochłowicach zbrodni doszło w licznych innych obozach i więzieniach zarządzanych w 1945 roku przez żydowskich ubeków (np. w więzieniu w Gliwicach, zarządzanym przez Lolę Potok). Ich ofiarami miało paść wiele tysięcy schwytanych na chybił trafił Niemców, zgermanizowanych Ślązaków, a częstokroć i Polaków, którzy za coś „podpadli” wpływowym Żydom na Śląsku. Tu ograniczę się jednak wyłącznie do sprawy opisanych przez Sacka zbrodni w Świętochłowicach, jako zdecydowanie najlepiej udokumentowanej i nie budzącej żadnych wątpliwości (ocenia się, że w obozie w Świętochłowicach zamordowano co najmniej 1500 osób za czasów komendantury Morela w ciągu niecałego 1945 roku).
Formalnie w Świętochłowicach miano więzić przede wszystkim Niemców, a także tych Polaków, których oskarżano o renegactwo i odstąpienie od polskiej narodowości w dobie wojny. Sack opisuje we wstrząsający sposób, jak kierujący obozem Żydzi na czele z Morelem, starali się „odpłacić” Niemcom, którzy przypadkiem dostali się w ich ręce – za swe dawne cierpienia. Faktycznie obóz z Świętochłowicach był obozem szybkiego wyniszczania więźniów katowanych na przeróżne sposoby czy od razu bezlitośnie mordowanych. Opisy okrucieństw Morela i jego współpracowników znajdują potwierdzenie w rozlicznych wspomnieniach i opracowaniach.
Nader wymowny pod tym względem jest m.in. tekst Wojciecha Pięciaka „Przerwane dzieciństwo Gerharda Gruszki” („Tygodnik Powszechny” z 26 kwietnia 1998 r.) Główna postać tekstu Piędaka, Gerhard Gruszka wspominał: (…) Morel do nas, więźniów kipiał nienawiścią. Jeżeli zwrócił uwagę na jakiegoś więźnia, oznaczało to najczęściej wyrok śmierci. (…) Nigdy nie zapomnę bitych. Ale litości nie było nigdy. A przy tym ci bici i zabijani byli w większości prostymi mężczyznami i chłopcami z Górnego Śląska. (…) Wóz ze zwłokami, który codziennie rano opuszczał obóz ciągnięty przez więźniów, był najczęściej przepełniony (…).
W „Nowym Górnoślązaku” (dodatku do „Myśli Polskiej” z marca 1997 r.) cytowano wypowiedź Gerharda Gruszki o jednej z morelowskich metod katowania więźniów: Jego specjalnością było wkładanie pozostałego po czasach niemieckich obozów koncentracyjnych ciężkiego taboretu między stopy i napieranie na więźnia ciężką powierzchnią do siedzenia z całą złością. Zawsze po tym leżeli ciężko ranni współwięźniowie i musieli być zabierani do obozowego ambulatorium, kilku z rozkwaszoną głową do baraku ze zwłokami.
Pisano tam też o innej „zabawie kata ze Świętochłowic”, polegającej na ustawianiu piramid z ludzi, którym kazał się kłaść czwórkami jedni na drugich. Gdy stos dał był już dostatecznie duży, wskakiwał na nich, by jeszcze zwiększyć ciężar. Po takich „zabawach” ludzie z górnych części stosu wychodzili w najlepszym wypadku z połamanymi żebrami, natomiast dolna czwórka lądowała w kostnicy.
Autor publikowanego w „Tygodniku Powszechnym” tekstu o zbrodniach Morela – Wojciech Pięciak przypomniał, że w Urzędzie Stanu Cywilnego w Świętochłowicach jest 1800 obozowych aktów zgonu noszących podpis Morela. A przypuszczalnie nie jest to pełna liczba – możliwe, że władze obozowe nie zgłaszały wszystkich zgonów. Zdaniem szeregu autorów, faktyczna liczba ofiar obozu w Świętochłowicach była dużo większa. Sam Sack pisał (op. cit., s. 179), że w pewnym okresie liczba zgonów w obozie wzrosła do 100 osób dziennie, a był dzień, gdy zmarło aż 138 osób. Najwięcej ofiar powodowały choroby wynikłe z krańcowego wycieńczenia. Jak wspominał Hubert S. z Chorzowa, więźniów karmiono „gorzej niż króliki, bo te trawę dostają na gęsto” (według cytowanego tekstu z „Nowego Górnoślązaka” z marca 1997 r.). Po przekazaniu grupy 150 osób, w tym Huberta S. z obozu do pracy w hucie Laura w Siemianowicach, w krótkim czasie zmarło na tyfus aż 96 osób.
Choć obóz był przeznaczony formalnie tylko dla Niemców i volksdeutschów, to faktycznie zapełniano go osobami dobieranymi na zasadach dość szczególnej selekcji ze strony żydowskich ubeków. Jak wspominała uwięziona w Świętochłowicach w wieku zaledwie 14 lat Dorota Boreczek: Prawdziwi zbrodniarze uciekli z frontem, więc wyłapywali przypadkowych ludzi pod byle pretekstem. Panią Marię Goring wzięli za nazwisko, Elfrydę Uciechę za to, że studiowała w Wiedniu. Wybierali bogatszych, żeby przy okazji się obłowić (według „Nowego Państwa” z 6 sierpnia 1999 r.). Sama Boreczek i jej matka już w czasie aresztowania zostały ograbione z co cenniejszych rzeczy. Gdy przeżywszy obóz wróciły do mieszkania przekonały się, że jest już zasiedlone przez ubecką rodzinę i musiały przenieść się do piwnicy. Boreczek wspomina: Kiedy mnie puścili ważyłam 32 kilo, tyle co ludzki szkielet. Od tamtej pory (miała wówczas 15 lat – J.R.N.) nie wyrósł mi na głowie inny włos niż siwy.
Przypuszczalnie chęć grabieży była – obok dążeń do zemsty na Niemcach za holokaust – głównym motywem nieludzkich katowań i mordów. Chciano się po prostu pozbyć ofiar-świadków grabieży. Wśród ofiar ubeckich represji znalazł się między innymi ojciec wspomnianej już Doroty Boreczek – doktor inżynier Karol Nieszporek, przed wojną budowniczy Gdyni, w czasie wojny zaś ukrycie zaangażowany w pomoc AK-owcom i Żydom. Bezpieka oskarżyła go o odstępstwo od narodowości polskiej i skonfiskowała majątek. Wprawdzie sąd odrzucił te zarzuty, ale skonfiskowanego majątku nie zwrócono.
Książka Johna Sacka, będąca wyjątkowo uczciwym samorozrachunkiem ze zbrodniami popełnionymi przez własnych rodaków, pomimo ogromnego obiektywizmu opisów, nie zyskała sobie na ogół przychylnego przyjęcia w środowiskach żydowskich i w zbliżonych do nich mediach. Warto przypomnieć, co sam John Sack powiedział w wywiadzie o tym, jak zapłacili mu niektórzy żydowscy rodacy za ujawnienie prawdy o Morelu: W ogólnokrajowej sieci TV zostałem nazwany antysemitą, neonazistą, człowiekiem, który zaprzecza istnieniu holokaustu. „To straszna, okropna książka” – stwierdziło kilka organizacji żydowskich. Poza indywidualnymi przypadkami, nie trafiła na rynek czytelniczy w Izraelu. (…) Wiele osób twierdziło, że mnie poda do sądu, ale tego nie uczyniło. Rozmawiałem z trzema strażnikami więzienia w Gliwicach. Lola Potok krzyczała: „powstrzymam cię!”. Jadzia Gutman: „tylko napisz, to cię oskarżymy!”. Mosze Grossman: „zniszczymy cię!”. Były komendant obozu w Świętochłowicach Szlomo Morel mówił: „zabiję cię”. Jednak żadna z tych osób nie zakwestionowała podanych w książce faktów (cyt. za: „Zatrzymać koło zemsty”, „Gazeta Polska” z 12 października 1995).
Dziś, gdy tak szeroko w prasie amerykańskiej nagłośniono oszczerczą opowieść Grossa o polskich „zbrodniarzach” i „wspólnikach Hitlera” z Jedwabnego, warto przypomnieć jakże inne zachowanie się czołowych amerykańskich czasopism w sprawie książki Sacka o Morelu. Najpierw z druku wycofał się redaktor naczelny magazynu „GQ”, który początkowo określił reportaż Sacka jako najważniejszy tekst w historii pisma. Później kolejno odmówiły jego druku „Harper’s”, „The New Yorker” (dziś robiący hałaśliwą reklamę Grossowi), „Rolling Stones”, „Esquire”. Krzysztof Kłopotowski, komentując pretekst, pod którym odmówiono druku Sacka w „Esquire”, iż jest to opowieść „zbyt krwawa” stwierdził: I rzeczywiście. Sack opisuje, jak komendant Morel zachęcał swych pijanych gości partyjnych do bicia pałkami cywilnych więźniów niemieckich. Kazał w tym celu kłaść się im krzyżem jeden na drugim, póki sterta ludzka sięgała wysokości wyciągniętej ręki. Następnie zaczęto się pałowanie. Leżący na górze Niemcy błagali o zmiłowanie, ci w środku sterty tylko jęczeli, a z tych na samym dole wypływały wnętrzności pod ciężarem dwudziestu ludzi nad nimi (według K. Kłopotowski: „Zmowa milczenia. John Sack przestraszył Amerykę Świętochłowicami”, „Express Wieczorny” nr 90 z 1994 r,). Fakt, że bestialstwa Morela zostały potwierdzone przez licznych naocznych świadków, niezależnych od Sacka, „nie przekonał” wybielaczy zbrodni popełnionych przez Żydów. Typowe pod tym względem było zachowanie jednego z czołowych działaczy Światowego Kongresu Żydów Elaina Steinberga. Występując w najpoważniejszym w USA magazynie telewizyjnym „60 minut” Steinberg powiedział widzom, że nie mogą polegać na naocznych świadkach, ponieważ obrażają w ten sposób „pamięć 6 milionów męczenników”.
Powróćmy jednak do postaci zbrodniarza ze Świętochłowic Salomona Morela. Pod koniec 1945 roku kierowany przez niego obóz musiał zostać zlikwidowany, bo wieści o zachodzących w nim masakrach przedostały się na Zachód (dzięki katolickiemu księdzu ze Śląska, który dotarł do Berlina i poinformował brytyjskiego oficera o zbrodniach Morela). Samemu Morelowi jednak nic się nie stało i mógł dalej kontynuować karierę wypróbowanego oprawcy. Kolejnym terenem jego zbrodniczych „wyczynów” stał się „reedukacyjny” obóz pracy dla młodocianych więźniów w Jaworznie. Tym razem ofiarami jego sadystycznych metod stali się Polacy w wieku 17 do 21 lat, którzy z jakichś powodów „podpadli” komunistycznej władzy. Gros młodocianych więźniów Jaworzna znalazła się tam za różne przejawy działań w obronie patriotyzmu czy religii, podtrzymywanie tradycyjnego harcerstwa czy jakiekolwiek objawy niechęci do sowietyzacji Polski. Pod kierownictwem Morela obóz zmienił się w prawdziwą katownię młodych Polaków, którym raz na zawsze ukradziono młodość. Motto wydawanego od lat 90. biuletynu „Jaworzniacy” głosi: „Wolność można odzyskać, młodości nigdy”.
Sławetne były odprawy Morela do kadry nadzorców w Jaworznie, wyrażające całą istotę jego pracy „wychowawczej”. Mówił: Trzeba im dopie…, żeby te skurw…, bandyci wiedzieli, że władza ludowa ma tu panowanie. Zrobimy im tu dwie Berezy naraz. Niech odpokutuje to faszystowskie nasienie za winy swoich ojców. Już podczas transportu młodocianych więźniów do Jaworzna dochodziło – na polecenie Morela do odpowiedniego zohydzenia więźniów w społeczności Jaworzna. Eskortujący młodych Polaków, nierzadko więzionych za przejawy patriotycznych działań, informował spotykanych po drodze mieszkańców, że dostawia do obozu członków nazistowskiej Hitlerjugend. Wywoływało to pełną nienawistnego wzburzenia reakcję mieszkańców Jaworzna, obrzucanie młodych więźniów kamieniami i wyzwiskami. „Edukowanie” młodocianych więźniów w obozie polegało głównie na stosowaniu jak najbardziej wymyślnego repertuaru kar i rygorów. Więźniów bezlitośnie karano za najdrobniejsze nawet przewinienie. Typowa pod tym względem była kara zastosowana wobec młodocianego więźnia Janusza Biesiadowskiego, który odważył się pomóc osadzonemu w karcerze koledze, poprzez podanie mu ukradkiem żywności, nagromadzonej dzięki zrzutce z głodowych racji żywnościowych współwięźniów. Biesiadowskiego, złapanego na pomocy koledze, Morel ukarał zamknięciem w mokrym i ciemnym karcerze. – Była to – opisuje Biesiadowski – piwnica bez okna, wybetonowana. Na betonie w wodzie leżało kilkanaście cegieł już ułożonych w szereg jak szczeble drabiny. Gdy już nie mogłem wystać ani kucać, kładłem się na nich, zawsze na boku, podkładając pod siebie rękę (por. T. Grotowicz: „Salomon Morel”, „Nasza Polska” z 22 września 1999 r.)
Morela nikt nie ukarał za jego zbrodnie. Z Jaworzna powędrował na stanowisko naczelnika więzienia w Iławie. W latach 1953-1995 był nawet zastępcą naczelnika Wydziału Więziennictwa WUBP w Katowicach. Od 1958 r. przez całe dziesięciolecie był naczelnikiem więzienia w Katowicach. Stopniowo doszedł do rangi pułkownika, a później do uprzywilejowanej emerytury. Aż do grudnia 1998 r. otrzymywał 2500 zł emerytury miesięcznej netto, mimo że od kilku lat był ścigany przez polskie władze międzynarodowym listem gończym. Uciekł potajemnie z Polski w połowie 1993 roku, gdy ktoś przekazał mu informację o tym, że w prokuraturze jest szykowany dla niego nakaz aresztowania. Pomimo że polski prokurator oskarżył Morela – z całym uzasadnieniem – o ludobójstwo, rząd Izraela odmówił spełnienia polskiej prośby o ekstradycję kata ze Świętochłowic. Najbardziej zdumiewający jest jednak fakt, że zbrodniczy ubek otrzymywał tak wysoką emeryturę jeszcze przez ponad 5 lat od swej ucieczki z Polski! Pewien bezkarności, dzięki protektorom w swoim żydowskim państwie, Morel z całym cynizmem zapewnia, że w kierowanym przez niego obozie „panowały normalne, wręcz sanatoryjne warunki” (według K. Karwat: „Ten przeklęty Śląsk”, Katowice 1996, s. 13).
Źródło: Jerzy Robert Nowak „Zbrodnie UB”