Kiełbasy wyborcze dla Żydów?
W marcu 2013 roku bawiła w Polsce delegacja zespołu HEART z dyrektorem Robertem Brownem na czele. Nic byśmy o tym nie wiedzieli, gdyby nie wypowiedź pana Browna dla „Times of Israel”, w której poinformował on, że podczas pobytu w Warszawie delegacja zespołu HEART spotkała się z sześcioma ministrami rządu premiera Tuska (wymienił nazwiska Radosława Sikorskiego, Jacka „Vincenta” Rostowskiego i Jarosława Gowina) oraz przedstawicielami opozycji parlamentarnej. Żaden z Umiłowanych Przywódców nie puścił farby, chociaż pan Brown powiedział, że w następstwie tych wszystkich spotkań, w sprawie „restytucji” nastąpił „przełom”. Dopiero kiedy zaczęliśmy się dopytywać, co ma ten „przełom” oznaczać, w imieniu Ministerstwa Spraw Zagranicznych odezwał się Pinokio, czyli pan minister Sikorski, że żadnego „przełomu” nie było. Myślę jednak, że w odróżnieniu od pana ministra, a obecnie marszałka Sikorskiego, pan Brown wie, co mówi.
I rzeczywiście! Przed tegoroczną wizytą w Warszawie, gdzie miał otwierać Muzeum Historii Żydów Polskich, izraelski prezydent udzielił wypowiedzi dla Polskiej Agencji Prasowej, w której stwierdził m.in., że wprawdzie sprawa „roszczeń” nie będzie podczas tej wizyty dominowała, ale że on pamięta o „udzielonych obietnicach i podpisanych umowach”. Ani o „obietnicach”, ani tym bardziej – o „umowach” polska opinia publiczna nigdy nie została poinformowana ani przez rząd, ani przez Umiłowanych Przywódców z opozycji.
I dopiero za sprawą Wikileaks ujawnione zostało, że prezydent Komorowski obiecał był amerykańskiemu ambasadorowi w Warszawie, iż roszczenia żydowskie zostaną zaspokojone ze sprzedaży lasów państwowych. Potwierdzeniem tej pogłoski była przygotowywana zmiana konstytucji, według której Lasy Państwowe nie podlegałyby „przekształceniom własnościowym”, chyba, żeby było to uzasadnione celem publicznym. Zmiana ta została odrzucona, bo do przeforsowania jej zabrakło zaledwie pięciu głosów. Obawiam się jednak, że zarówno Żydzi, jak i Amerykanie, będą nadal naciskali na spełnienie „obietnic” i zrealizowanie „umów” – aż dopną swego – bo w przeciwnym razie ani okupujące nasz nieszczęśliwy kraj bezpieczniackie watahy, ani wystrugani przez nie z bananów Umiłowani Przywódcy – ci wszyscy „prezydenci”, ci wszyscy „premierzy”, ci wszyscy „prezesi” – nie dostaną inwestytury. Dlatego w roku wyborczym nie powinno być dla nich żadnej taryfy ulgowej: wszystkich kandydatów na prezydentów i parlamantarzystów, a zwłaszcza – prezydenta Bronisława Komorowskiego należy bez żadnej staroświeckiej rewerencji przeegzaminować, komu i jakie obietnice w sprawie żydowskich roszczeń składali i jakie zobowiązania podpisali. Tu nie ma miejsca na żadne rewerencje. Tu idzie o życie, o obrabowanie polskich podatników na sumę co najmniej 60, a może nawet 65 miliardów dolarów, a więc – o kradzież wyjątkowo zuchwałą – a od kiedy to złodziei należy traktować z rewerencją?
Stanisław Michalkiewicz
www.michalkiewicz.pl