Jak Niemcy palili Różaniec
W czwartek 18 marca 1943 r. o świcie wojsko niemieckie obstawiło na całej długości wieś Różaniec, oraz sąsiednie wioski: Wolę Różaniecką, Wolę Obszańską, Obszę i Zamch. W szczególny sposób skupiając się na mieszkańcach Różańca, którym zarzucano współpracę z partyzantami i ukrywanie zbiegłych z niewoli żołnierzy radzieckich. Tych ostatnich Niemcy we wsi faktycznie w trakcie akcji wykryli.
Do Różańca [obecnie woj. lubelskie, pow. biłgorajski, gmina Tarnogród] pierwsze samochody przyjechały o godzinie 5 rano. Wieś została całkowicie otoczona przez wojsko. Za zabudowaniami gospodarstw rozmieszczono patrole gotowe strzelać do uciekających. Akcję pacyfikacyjną rozpoczęto na wschodniej części Różańca. Zaskoczonych mieszkańców wypędzano kolejno z domów, a zabudowania podpalano pociskami zapalającymi i obrzucano je granatami. Mieszkańcy wsi początkowo nie orientowali się, o co chodzi, lecz kiedy zauważyli pożar u Ignacego Zuba natychmiast zorientowali się, że [Niemcy] zamierzają palić wieś. Od zabudowań Zuba Ignacego zaczęli palić wieś w stronę [kolonii] Jamieńszczyzna – relacjonuje Maciej Lis. Wszystkich mieszkańców pod bronią prowadzono do miejsc zbiórek, w tzw. „punkty”. Do każdego kto stawiał opór lub uciekał od razu strzelano. W pierwszej części ludzi zbierano przy zlewni mleka.

Janek Kniaź miał 22 lat. Razem z innymi kazano mu leżeć w przydrożnym rowie. Postanowił uciekać w kierunku mostu na rzece. Uciekł na pole, ale i tam dosięgły go strzały karabinu. Szesnastoletni Bolek Fus razem z mężczyznami z sąsiedztwa uciekał w stronę Lubieni. Jednak na polach zauważył ich patrol. Niemcy kazali się zatrzymać i podnieść ręce. Mężczyźni zatrzymali się, a Bolek biegł dalej, więc go zastrzelili. W ciągu niespełna dwóch godzin w tej części Różańca wszystkie zabudowania stały w płomieniach. „Ogień który się przerzucał z wiatrem w środkową część wsi, Niemcy początkowo kazali gasić, ponieważ mówili, że więcej nie będą palić. Po godzinie 8:00 zmieniło się. Przyjechał samochód z Tarnogrodu i rozpoczęto palenie części środkowej – zapisał w pamiętniku Wojciech Lis.
Oto świadectwo Marii Kidy: […] Było bardzo jasno, wschodziło słoneczno i od ognia palących się zabudowań. Niemcy szli i podpalali kolejno zabudowania. Mój ojciec z rodzeństwem wyszli z mieszkania i z obory wypuszczali stworzenie. Ja dziewczyna Maria Kowalczyk mając 20 lat wstałam, włożyłam buty i kurtkę. […] Wyszłam na podwórko. Wszyscy zaczęliśmy wynosić swoje mienie dalej od zabudowań. W krótkim czasie przyszli Niemcy i wygnali nas z podwórka na drogę do krzyża grupami. Na drodze ustawione już były erkaemy, gotowe do strzału. […] Siostra ocalała z dzieckiem siedmiomiesięcznym pozostając na łące. Ja już byłam przy krzyżu. Zabudowania nasze już się paliły. Było słychać tylko kwik i ryk stworzenia w dymie.
Inny naoczny świadek Józef Larwa, wówczas 18 latek, relacjonuje w ten sposób: Tropiono nas jak zwierzęta. Wyjątkowo okrutny był jeden z nich. Znał język polski. Biegał od jednego do drugiego gospodarstwa i strzelał do każdego, kto stanął na jego drodze. Kilkanaście osób z sąsiedztwa zginęło z jego rąk. Pastwił się nad ludźmi. Pięciu kazał przechodzić przez kładkę, strzelał w głowę. […] Oprawca, wspólnie z innym Niemcem palił kolejne domy. […] Ci, którzy próbowali uciekać, zostali zabici. Niemcy nie pozwalali zabrać ze sobą czegokolwiek ani ratować swojego dobytku. Nielicznym mieszkańcom udało się uciec dzięki schronieniu w dymie lub w wodzie pod mostami. Hitlerowcy zganiali ludzi na pewne punkty i strzelali jak ktoś chciał wynieść coś z palących domostw. Chorzy zostali zabijani w łóżku a także osoby które nie podobały się z wyglądu – relacjonuje Wojciech Lis. Kilka osób ukrywających się w zabudowaniach, zadusiło się w dymie.
Wszystkich mieszkańców z drugiej części wsi zebrano koło krzyża naprzeciwko gospodarstwa Kowalczyka. Zapędzili nas pod krzyż przydrożny […]. Kobiety z dziećmi stały na murawie naprzeciwko krzyża, a mężczyźni musieli się położyć twarzą do ziemi, ręce mieli na karku. […] Matki modliły się szeptem do Boga o ocalenie i trzymały cały czas za ręce dzieci, które drżały ze strachu. […] Nie mogłem poznać, gdzie leży tata, a mama później nie dawała mi się wychylać. W kierunku mężczyzn był ustawiony karabin maszynowy. – relacjonuje po latach Eugeniusz Piętak, wówczas 8 letni chłopiec. Doszło tam do różnicy zdań między oficerami. Jeden esesman chciał zebranych mężczyzn rozstrzelać. Drugi z nich nie zgodził się na strzelanie do ludzi. Obecny na miejscu wójt gminy Franciszek Pleskot, przekonywał Niemców, że wśród zebranych niema żadnych partyzantów. Po ostrej wymianie zdań hitlerowcy odstąpili od egzekucji. Zapadła decyzja, aby wszystkich prowadzić do pierwszej części Różańca, na tak zwany „księży ogród”, czyli miejsce po dawnej cerkwi. Około godziny 14:00 wszyscy schwytani mieszkańcy zgromadzeni byli na placu cerkiewnym. Tutaj oddzielono dzieci do lat 14 i osoby powyżej 60 lat.
Podczas pacyfikacji Niemcy schwytali we wsi dwóch żołnierzy sowieckich, którzy po ucieczce z obozu ukrywali się na kolonii Jamieńszczyzna. Kazali im przechodzić wzdłuż szeregów i wskazywać osoby które im pomagały. Wskazanych przez nich mężczyzn zabrano na przesłuchania do Zamościa. Następnie mężczyzn i kobiety do 60 lat prowadzono pieszo do Tarnogrodu i przetrzymywano w tamtejszym kościele. Wieczorem i nocą wywożono ich ciężarówkami do obozu w Zwierzyńcu. Pozostali starsi i dzieci mieli zostać rozstrzelani. Wstawił się za nimi wójt Pleskot i zapewnił Niemców, że wszystkimi się zaopiekuje. Szliśmy już drogą. Wójt mówił, że jeszcze w końcu wsi zostało dużo nie spalonych gospodarstw. I jeżeli ktoś ma rodzinę czy znajomych, to może się odłączyć od grupy – relacjonuje Eugeniusz Piętak. Ciągnąca się na przestrzeni 4 km wieś została doszczętnie spalona. Wojciech Lis zanotował: Pozostała część żyjących poszła do części nie spalonego Różańca i na kolonię Bolesławin, a reszta się rozproszyła po okolicznych wioskach. We wsi sterczały tylko poosmalane i niedopalone drzewa i żerowały kruki, które się zbiegły na padlinę, której po spaleniu nie było komu zakopać.
W ciągu całego dnia hitlerowcy zamordowali około 62 osób a około 1000 mieszkańców wywieziono najpierw do obozu przejściowego dla wysiedleńców w Zwierzyńcu, a następnie na przymusowe roboty do III Rzeszy. Spalono 187 gospodarstw rolnych (548 budynków).
Piotr Kupczak – Biuletyn – Różaniec – 2013 r.