Dramat wsi Głęboczyce
Lucjan Metrzelski
Dzień ten, zresztą jak wszystkie inne dni, wypełniony był pracą. Wprawdzie zboża w większości były już pokoszone i złożone w sterty daleko od zabudowań, ale dużo jeszcze pozostawało na polach z upraw późniejszych. Roboty dla wszystkich zdolnych do pracy wystarczało. Dla każdego dzień rozpoczynał się tuż po wschodzie słońca. Matka od rana przystąpiła do wypieku chleba, ponieważ brano pod uwagę możliwość ucieczki w najbliższych dniach. Z rodzeństwa Zofia i Helena przygotowywały mąkę mieloną na żarnach. Z ojcem przygotowywali kilka worków pszenicy do ukrycia przed rabunkiem lub pożarami. Brat Hieronim lat 6 popędził krowy na pastwisko, siostra Marcelina lat 8 zabawiała młodsze rodzeństwo: Krystynę lat 4 i Henrykę lat 2.
Dzień tak wypełniony pracą dawał zapomnienie przed strachem, jaki każdy musiał przeżywać w obliczu bezprawia i okrutnych metod „bohaterskiej” UPA i policji ukraińskiej. Każdy pracował w milczeniu, uparcie, z nadzieją według planów i przewidywań rodziców o konieczności przyspieszenia prac w związku z mordami, jakie nasilały się w okolicy od kilku miesięcy. Postanowiono roboty jak najszybciej zakończyć i przygotować się do ucieczki.
W sobotę wieczorem 29 sierpnia przyszedł sąsiad ze swoją rodziną na noc. Zdawało im się, że bezpieczniej będą mogli przetrwać noc i pokonać strach razem z nami. Młodsze rodzeństwo ułożone zostało do snu. Siedząc, przysłuchiwałem się rozmowie rodziców z sąsiadem o ciężkiej sytuacji i panoszącym się w okolicy bezprawiu, szalejących bestialskich mordach, masakrach popełnianych na Polakach, pastwieniu się nad mordowanymi ofiarami łamaniem kości, obrzynaniem członków ciała, wykłuwaniu jeszcze żyjącym ofiarom oczu, o gwałceniu nieletnich dziewcząt i zadawaniu cierpień i męczarni ku uciesze i radości bandytów z UPA.
Około północy, przejęty strachem udaję się do swojej kryjówki w stodole. Budzą mnie strzały z karabinów oraz zajadłe szczekanie i wycie psa. Zrywam się z posłania i widzę przez szparę w ścianie stodoły jak banda UPA morduje ojca. Otoczony gromadą uzbrojonych w karabiny i siekiery szamocze się z bandytami. W pewnym momencie otrzymuje z tyłu cios siekierą w głowę. Zachwiał się, zgiął w kolanach i upadł twarzą na ziemię. Matka zdążyła wybiec z przeraźliwym krzykiem: „Och, Matko Najświętsza”, ale na głośny ryk „stij” zatrzymała się, powalona strzałem upadła, uderzyli ją siekierą już na leżąco. Słyszę przerażające krzyki rozpaczy, miotającego się jeszcze rodzeństwa i goniących za nimi morderców. Oszołomiony masakrą rodziny, widzę jak sąsiad, z wołaniem „uciekać, banda UPA morduje”, wybiega tylnym wyjściem na zewnątrz stodoły, wypadam za nim. Za nami wybiega reszta rodziny sąsiada, ale już odbiec nie zdołała, wystrzelana kolejno z karabinów i dobijana siekierami.
Za nami rzuciło się kilku bandytów w pogoń strzelając z karabinów w biegu, klękając na kolano i mierząc w nas. Kule świszczą wokół uszu, ale odbiegamy coraz dalej. Udało się nam uciec na taką odległość, że strzały przestają być groźne, dobiegliśmy lasu. Zaszyliśmy się w gęstwinę i tak przystanęliśmy chwilę ukryci. Nasłuchujemy i wyglądamy, czy nikt nas nie goni. Dookoła wioski słyszymy już strzelaninę, przeraźliwe krzyki i wycie bandytów. Znaczyło to, że banda UPA opanowała całą wieś. Przez pewien czas przysłuchujemy się strzałom. Zewsząd słychać okropny, przeraźliwy płacz, krzyki rozpaczy, wołanie o ratunek, którego już nikt im nie udzieli. Z lasu wybiegamy do następnej wsi – Grabina. Tam też nie było schronienia. Nie upłynęła nawet godzina, kiedy z jednej i z drugiej strony wioski widzimy miotających się w różne strony przerażonych ludzi i jednocześnie słyszymy rozpętaną i nasilającą się strzelaninę z karabinów. Biegnący ludzie nie wiedzą w którą stronę uciekać, każdy kryje się gdzie tylko może mając nadzieję, że się uda.
Sytuacja ta i strzelanina zmuszają nas do dalszej ucieczki. Biegniemy ile sił omijając ukraińskie wsie, przybywamy do dużego masywu leśnego, w którym spotykamy dużą gromadę ludzi. Ludność ta zdołała już się tu ukryć, posiada konie i wozy, także różny sprzęt do obrony. Z grupą tych ludzi idziemy do miasta Madejowa raz tylko zaczepieni w jednej z wsi ukraińskich, ale małą chyba grupą patrolową która nie miała odwagi nas atakować. Przed zachodem słońca doszliśmy do Madejowa. Był już wieczór, otrzymaliśmy posiłek na plebanii u księdza. Zebrało się tu już kilkuset ludzi. Jak można było tak nas zakwaterowano po różnych kątach.
Tak ten dzień apokalipsy skończył się dla mojej rodziny, dla mnie rozpoczęły się dni tułaczki, bez domu i swoich najbliższych. Tak zginęli: ojciec stanisłaiw lat 56, matka Helena lat 43, rodzeństwo Zofia lat 16, Helena lat 15, Marcelina lat 8, Hieronim lat 6, Krystyna lat 4, Henryka lat 2. Z rodziny sąsiada Jana Marnota, z którym to udało mi się wyrwać z tego piekła, zginęli: żona Franciszka lat 40, dzieci Władysława lat 14, Marian lat 12, Bronisława lat 5 i Helena lat 2.
Marcin Zymon
O wschodzie słońca, w ostatnią niedzielę sierpnia 1943 r. w naszej kolonii Głęboczyca, gmina Werba, pow. Włodzimierz Wołyński nastąpił napad bandy UPA i mord ludności polskiej.
Obudziłem się i zerwałem z posłania. Wybiegam na podwórko, słyszę przeraźliwe krzyki i wołania o ratunek, o udzielenie pomocy i pojedyncze strzały z broni palnej. Słońce jeszcze nie wzeszło, ale już był dzień, świtało. W tym czasie i momencie nie było innego wyjścia, ani chwili do stracenia, zebraliśmy się do ucieczki. Początkową myślą było ukryć się w zabudowaniach, jednak po krótkim namyśle z matką i rodzeństwem postanowiliśmy uciekać. Zebraliśmy się przerażeni strzałami i przeraźliwymi krzykami mordowanych ludzi, zerwaliśmy się z rodziną i uciekamy: moja matka lat 48, siostra Danuta lat 8 i brat Antoni lat 12, bratowa Aleksandra lat około 25 z trzyletnim dzieckiem na ręku. Ojciec doradza nam i wskazuje kierunek ucieczki, sam zostaje w zabudowaniach. Oszołomieni i przerażeni strachem, ile sił starczyło, biegniemy. Kuzyn Tatys postanawia pozostać przez parę dni w domu z dwójką małych dzieci – Józek lat 2 i Zbyszek lat 3. Ma zamiar zaprząc konie i jak tylko trochę sytuacja wyjaśni i uspokoi, dołączyć do nas. My z całą rodziną i starszą trójką dzieci Tatysa i jego żoną uciekamy do lasu w kierunku Maciejowa.
W niespełna dwie godziny potem rozpoczęło się mordowanie Polaków na Stanisławówce. Kuzyn Tatys przebywał z dziećmi ukryty w czasie mordu w zabudowaniach. Po pewnym czasie wyszedł z kryjówki dla rozeznania sytuacji, został jednak zauważony przez upowców, którzy rzucili się w pościg, strzelając za nim. Zdołał jednak zgubić ścigających i ukryć się w zaroślach. W nocy powrócił do pozostawionych w kryjówce dzieci, ałe już ich tam nie zastał. Przeszukiwania swoich i pobliskich zarośli nie przyniosły skutku. W rozpaczy pozostał jeszcze parę dni, ukrywając się i w dalszym ciągu poszukując ich w nadziei, że jednak je odnajdzie. Niestety, wszelkie poszukiwania okazały się bezowocne.
Stanisław Biskupski „Świadkowie mówią”, Warszawa, 1996